To nie będą zdjęcia z Tower Bridge, ani z Buckingham Palace, nie będę również prezentować listy muzeów, które odwiedziłam podczas weekendu w Londynie. I chociaż Big Ben pojawi się gdzieś na zdjęciach, to jednak głównym bohaterem wpisu będzie zwykłe życie…oraz ja & Gosia. 😉
***
The story of my weekend in London won’t be about the Royal side of the city, but the lifestyle and listening it’s heart beat. I’m really impressed by the atmosphere of London which is one of the biggest European capitals.
Imagine that there is about 8 millions citizens, and every year about 20 millions of travellers. It’s really a master level of organization, to manage such a huge stream of people. My best friend Gosia, who used to live in London showed me the city from the perspective of day to day life. We rent a house on a beautiful district called Parsons Green. We didnt have a pressure to wake up at 6 o’clock to see museums and stand in queues to visit Buckingham Palace. However I made my dream come true and went to London Eye. It was experience worth dreaming as you can see all the beauty of the city from the helicopter view.
***
babski weekend…
Wyjazd był typowo babskim, weekendowym wypadem. Miałyśmy na początku plany, które szczelnie wypełniały naszą agendę na całe trzy dni, ale jak to w życiu bywa poszły…swoją drogą. 😉 I w tym momencie scenariusz wyjazdu stał się totalnym spontanem, w którym jedynymi stałymi punktami był bilet powrotny do Warszawy i bilet na London Eye, który wykupiłam online jeszcze w domu. Chociaż i one stawały pod znakiem zapytania. 😉 Polecam Wam jak najwięcej rzeczy ogarnąć online jeszcze przed wyjazdem, bo jest taniej i potem nie tracisz czasu na poszukiwania kas i stanie w kolejkach.
W Londynie byłam ostatnio jako 10-latka, ale jak większość wycieczek zaliczonych w tym wieku, można uznać, jakby mnie tam nie było. 😉 Pamiętałam ten oficjalny Londyn z monumentalnymi zamkami, zielonymi trawnikami i futrzanymi czapkami gwardii królewskiej. Pamiętałam też, że było tam bardzo drogo i na komplet ołówków z flagą brytyjską wydałam całe kieszonkowe. To akurat się nie zmieniło. 😉
4 stylizacje w 3 dni…
Gosia, którą już pewnie kojarzycie nie tylko ze zdjęć, ale też z salonu urody SosnaStrachota, gdzie jestem stałą klientką, mieszkała w Londynie 4 lata. Dlatego nasz trzydniowy, nieustający spacer po mieście przebiegał w trybie codziennego, zwykłego życia. Gosia wynajęła dla nas dom na pięknej, pełnej zieleni dzielnicy Parsons Green. Otaczały nas malownicze uliczki z pięknymi, małymi kawiarniami i butikami. Udało mi się zrobić kilka zdjęć stylizacji w klimacie naszego sąsiedztwa. Udało mi się również wykorzystać 4 stylizacje w 3 dni, więc to dobry wynik. 😉
moje wnioski & rekomendacje…
Jak wybierasz się do Londynu, to koniecznie weź ze sobą wygodne buty, bo to gigantyczne miasto (rozciąga się na ok 50km) z ogromną infrastrukturą metra (11 linii), która tworzy drugie życie tam pod ziemią. 😉 Oglądając mapę metra można dostać oczopląsu ale potem łapie się jakiś sens. 😉 To, co mnie zachwyciło w Londynie to atmosfera i klasa miasta i jego mieszkańców. Wiem, że Londyn to nie jest reprezentacja całej Anglii, ale wcale nie słychać na każdym rogu języka polskiego, a sami Londyńczycy są uprzejmi i pomocni. Bardzo podoba mi się ich styl, są zadbani i dobrze ubrani. Wśród kobiet dominuje styl sportowy, począwszy od krótkich spodenek i luźnych bluzek na ramiączkach, skończywszy na sukienkach i spódnicach z wysokim stanem i krótkim topem, połączonymi z trampkami.
Uprzejmość dotycz również kierowców autobusów, którzy regularnie czekali na Gosię aż znajdzie, w swojej głębokiej jak ocean torbie, bilet. 😉 Urzekł mnie porządek, i zasady których przestrzegają Londyńczycy. Na przykład wsiadając do autobusu nikt nie wejdzie innym wejściem niż przy kierowcy, bo to on sprawdza ważność biletu. Dobrze jest zaopatrzyć się w kartę Oyster i zamowić ją wcześniej online. Zostanie do Was wysłana, a potem już tylko pozostaje ją naładować na stacji. Najlepiej od razu na co najmniej 7 funtów, bo wtedy możemy jeździć cały dzień bez limitu, gdy jednorazowy przejazd to koszt ok 2,4 funta.
Londyn wieczorami i nocą jest pełen ludzi i można spacerować od pubu do pubu do białego rana. 😉 Nie trzeba nosić zegarka, bo bezbłędnie o 17:00 Londyńczycy idą po pracy na drinka. Całymi grupami stoją i rozmawiają ze sobą, są otwarci i komunikatywni. Byłyśmy akurat w okresie tuż po referendum. Najlepszym żartem, który się przyjął, jak nas pytali skąd jesteśmy, była nasza odpowiedź, że z Polski, ale żeby się nie obawiali, bo jesteśmy tylko na weekend. 😉
Sprawdziłyśmy też dobrą organizację transportu, bo akurat na naszej linii metra trwały prace konserwacyjne od soboty do niedzieli. Zabezpieczone były autobusy zastępcze, mnóstwo stewardów na każdym kroku kierujących do odpowiednich linii, więc oprócz korków, nie czuło się zamieszania. Aż do momentu, kiedy ostatniego dnia w drodze na lotnisko, wszystko szło nam pod górkę. 😉 Korki, 4 przesiadki, wyłączona linia metra, bieg na przełaj do hali odlotów z przeładowanym bagażem, a na koniec opóźniony samolot, spowodowały, że nasza podróż powrotna trwała 8h. Ale i tak było warto i jesteśmy umówione na powtórkę za rok. 🙂
uwaga, spora dawka zdjęć… 😉
Brak komentarzy